Bieszczady

Moje Bieszczady

W mojej pamięci z lat dzieciństwa zapisały się obrazy bieszczadzkich połonin skąpanych w kolorach jesieni. Pierwszy raz udałem się do Wetliny w 2009 roku. Był to początek września, więc barwy nie przypominały jeszcze tych z dziecięcych wspomnień. Nie mając wtedy zupełnie pojęcia jak zabrać się za Bieszczady postanowiłem iść klasyczną drogą. Zatrzymałem się w bazie PTTK w Wetlinie, stołowałem się w Chacie Wędrowca i wędrowałem po największych atrakcjach okolicy. Na pierwszy rzut poszła Połonina Wetlińska. Pamiętam, że zaplanowałem wejście na Przełęcz Orłowicza o zachodzie słońca. Wyszedłem dużo wcześniej i chciałem uwiecznić na zdjęciach bieszczadzki las. Wydawało mi się, że do celu jest niedaleko i jakże bardzo się zdziwiłem kiedy w bukowym lesie zabłądziłem i pokonałem niezliczoną ilość podejść zanim doszedłem do linii trawy. Pierwotnie chciałem na połoninie odpocząć czekając na zachód słońca, a okazało się, że ledwo zdążyłem na ostatnie promienie słońca. Doświadczyłem jednak tego czym są Bieszczady. To dzikie góry, bo idąc na przełaj przez las co rusz słyszałem odgłosy natury i z duszą na ramieniu modliłem się oto, żeby nie spotkać niedźwiedzia.

Spokojne góry

Bieszczady poznałem chyba w ostatnim momencie nim nastała moda na te góry. Oczywiście 2009 rok nijak ma się do poezji lat 80-tych, ale obserwując zmiany jakie zachodzą na szlakach, w miejscowościach i chociażby w sklepach widzę, że nastąpił kopernikański przełom. Bieszczady stały się popularne. Nie oceniam czy to źle czy dobrze, ale z pewnością uwiera to wszystkich tych, którzy poznali je od innej strony. W mojej pamięci zapisały się jako spokojne góry. Jeździłem w Bieszczady zazwyczaj wczesną wiosną i późną jesienią. Raz wybrałem się latem, ale burzowy sezon nie jest niczym przyjemnym dla fotografa krajobrazu, więc temat odpuściłem. Bieszczady oglądam zazwyczaj o wschodzie i zachodzie słońca. W ostatnich latach zauważyłem, że w ciągu dnia na szlakach bywa tłoczno. Rano i wieczorem jest jednak spokojnie. Wtedy mogę delektować się ciszą, widokami i świeżością powietrza, która emanuje z morza okolicznych lasów.

Lubię Bieszczady

Bieszczady to góry, które albo się lubi albo nienawidzi. We mnie budzą od zawsze sympatię i śmiało mogę powiedzieć, że je lubię. Zauroczyła mnie ich dzikość i niedostępność. Mimo tego, że zjawia się tam rzesza turystów to kumuluje się ona wokół kilku miejsc. Patrząc z Połoniny Caryńskiej czy z Bukowego Berda dookoła widać jak na dłoni morze lasów, łąk i łagodnych szczytów, których starczy dla każdego. Ta łagodna lina bieszczadzkich grzbietów jest kojąca. Nie ma w niej alpejskiej niedostępności. Góry zdają się tam zlewać z horyzontem. Łączą się z niebem, bo wiadomo przecież, że Bieszczady to miejsce gdzie spotkać można anioły.