Górna warstwa śniegu zamarzła. Każdy krok na tej białej połaci mącił ciszę poranka. Mróz był całkiem spory. Kiedy wyjeżdżałem przed 7.00 z Krościenka termometr pokazywał -13.5 st.C. Zima na całego. Zima jak dawniej. Takie zimy, w czasie których mróz szczypał w policzki pamiętam z dzieciństwa. Jeszcze 30 lat temu, kiedy przychodził grudzień robiło się biało. Teraz zimy są markotne. Śnieg i mróz występują epizodycznie. Pomiędzy falami zimna pojawiają się fale ciepła, dziwnego jak na ten moment roku. Nie mam zamiaru się z tym bić. Akceptuję to jak jest i po prostu wyciskam z tego co daje mi natura, ile tylko mogę. Uważam, że zima w górach jest najpiękniejsza. Są one majestatyczne same w sobie, a kiedy przyprószy je śnieg wyglądają bajkowo. Prawda jest też taka, że zima w górach jest najprostsza do sfotografowania. Dużo trudniej w innych częściach Polski trafić na dobre warunki do zdjęć. Trafiają się, ale w górach jest po prostu łatwiej.
W góry!
Decyzja o tym, żeby ruszyć w góry zapadła w momencie, kiedy zobaczyłem, że po kilku dniach opadów śniegu nadejdzie mróz, a zza chmur ma wyjrzeć słońce. Takie warunki to istny raj dla fotografa. Nie miałem też wątpliwości, że przy tak krótkim dniu (słońce wschodzi po 7.00 i zachodzi po 15.00) muszę postawić na pewnego konia. Podhale, Spisz i Pieniny są dla mnie fotograficznym rajem. Moim zdaniem te krainy idealnie nadają się na całodzienny plener, bo można tam szybko i bez problemu zmieniać lokalizacje. Na wyjazd namówiłem Przemka Kruka, kompana z moich fotograficznych wojaży. Zima w górach miała czekać na nas z otwartymi ramionami. Co poszło nie tak?
Zima w Beskidach
Wyjechaliśmy w sobotni wieczór z Poraja k/Częstochowy, gdzie mieszka Przemek. Stan dróg tego dnia był krótko mówiąc fatalny. Śnieg, a pod nim lód sprawiały, że droga do Żywca zajęła nam prawie 3 godziny. Dojechaliśmy do hotelu i z niepokojem patrzyliśmy na prognozy. Te diametralnie się zmieniły. O niedzielnym słońcu mogliśmy zapomnieć. Plan B zakładał, że przy braku światła wjedziemy na Skrzyczne lub Szyndzielnię. Jak się okazało kolejka na Skrzyczne jeszcze nie kursuje po jesiennych przeglądach, a kiedy podjechaliśmy pod Szyndzielnię przywitały nas zasypane po pas parkingi. Z nieba prószył śnieg, więc średnio to wszystko miało sens. Z samego rana pojechaliśmy do Koniakowa, ale i tam nie wyjęliśmy nawet aparatu z plecaka. Taki obrót spraw wymusił wybór placu C. Ten zakładał przejazd na Podhale.