Zaczęło się od jednej fotografii. Znalazł ją w sieci mój kolega Przemek Kruk z którym fotografuję od lat. Kiedy otrzymałem link do zdjęcia z pustyni Bardenas Reales w pierwszym momencie pomyślałem, że to komputerowa wizja świata. Nie mogłem uwierzyć, że istnieje miejsce o tak niezwykłym krajobrazie. Co ciekawe zobaczyliśmy to zdjęcie tylko raz. Do tej pory nie możemy znaleźć go w sieci. Mieliśmy jednak nazwę pustyni i wystarczyło wsiąść w samolot i polecieć do Hiszpanii. Jak się później okazało na całe szczęście nie polecieliśmy tam jesienią. Wybraliśmy koniec lutego licząc na to, że powietrze będzie przejrzyste i klarowne.
Jak dojechać?
Opcji jest kilka. Dla nas oczywiste było, że polecimy na Półwysep Iberyjski samolotem i wynajmiemy auto na miejscu. Ze względu na pasujące połączenie wybraliśmy lot z Katowic do Barcelony. Cena była korzystna i godzina lotu również nie krzyżowała nam planów. Przy okazji pobytu w Barcelonie chcieliśmy zajrzeć na trening formuły 1, żeby zobaczyć Roberta Kubicę w akcji. Pechowo trafiliśmy na dzień w którym jeździł drugi kierowca z teamu. Nie zmienia to faktu, że wizyta na Circuit de Barcelona-Catalunya była genialnym przeżyciem.
Na miejsce dolecieliśmy tuż po 21.00. Wynajęliśmy samochód i pojechaliśmy do hotelu. Tu spotkała nas pierwsza niespodzianka. Wejście było otwarte, ale recepcja była pusta. Numer telefonu spisany z drzwi nie odpowiadał. Tak oto poznaliśmy hiszpański styl luźnego podejścia do wszystkiego. Ktoś z obsługi pojawił się po 40 minutach i z uśmiechem podał nam klucz, który cały czas leżał na ladzie. Już po tym pierwszym spotkaniu wiedzieliśmy, że kontakt po angielsku czy niemiecku będzie mocno utrudniony.
Barcelonę od pustyni Bardenas Reales dzieli około 400 km. W zależności od wybranego wariantu trasy trzeba założyć około 4 godziny jazdy samochodem. Autostrady zaskoczyły nas pustkami i brakiem restauracji. Przejazd do zjazdu w Tudeli kosztował około 35 euro. Przewidując problemy z zaopatrzeniem zrobiliśmy spore zakupy w Mercadonie. Wynajęliśmy przestronny apartament w samym centrum Arguedas. Tutaj również mieliśmy problem z dogadaniem się z obsługą. O ile ogarnięcie klucza i pokoju było proste to nadal mało wiedziliśmy gdzie się ruszyć. Informacji o tej pustyni jest jak na lekarstwo. Kiedy zapytaliśmy panią, która wydawała nam klucze do pokoju gdzie się udać pokazała nam palcem na mapie obszar wielkości połowy Śląska.