Mieszkanie w Złotoryi

Czy warto zamieszkać w Złotoryi? Równie dobrze mógłbym zadać pytanie czy w 2024 roku warto zamieszkać w jakimkolwiek polskim mieście, które ma prawie 15 tysięcy mieszkańców. Nie bez znaczenia pozostaje tu fakt, że jest to Dolny Śląsk, ale o tym będzie później. Mijają właśnie trzy miesiące od mojej wyprowadzki z najstarszego miasta w Polsce. Przemyślenia i refleksje zdołały się uleżeć. Ja zdążyłem nawet za niektórymi rzeczami zatęsknić. O innych myślę z ulgą, że to już przeszłość. Przeprowadzka do Złotoryi? Posłuchajcie…

Motywacje

Każda przeprowadzka jest czymś motywowana. Każda przeprowadzka to zmiana. Zazwyczaj diametralna. Piękne banały. Tak było w moim przypadku. Do momentu przeprowadzki do Złotoryi mieszkałem w Częstochowie, Monachium, Gdyni i Wrocławiu. Jakieś doświadczenie w przeprowadzkach mam, więc nie bałem się samego procesu. Trudniejszy był wybór. Nad nim ciążą motywacje. Te motywacje często wymuszają szybkie decyzje. Ja spojrzałem na mapę i po prostu wiedziałem, że Złotoryja pasuje mi pod względem logistycznym i cenowym. Pracuję zdalnie, mam własną firmę, więc zawodowe sprawy nie były problemem. Znałem dokładnie moje motywacje i wiedziałem co chcę osiągnąć mieszkając w Złotoryi. Uważam, że rozważając przeprowadzkę z jakiegokolwiek powodu kluczowe jest zderzenie siebie z prawdą i odnalezienie motywacji do takiego działania. Poznanie tego od środka pozwala lepiej podjąć decyzję. Łatwiej jest, kiedy motywuje rodzina, praca, rozwój. Nie ukrywam, że w moim przypadku był to przymus. W takiej sytuacji jak ja znajduje się co roku wiele osób. W 2022 roku rozwiodło się ponad 60 tys. par. Mowa tu tylko o związkach sformalizowanych.

Dlaczego Złotoryja?

               Mieszkanie w Złotoryi był to pomysł, który kiełkował w mojej głowie wraz z moimi życiowymi problemami. Bywałem w tym mieście dość często i po prostu mi się podobało. Kolorowe kamienice, zabytkowy klimat, wszystko blisko. Kolejna sprawa to ceny. W momencie, kiedy szukałem mieszkania do wynajęcia w Złotoryi ceny np. we Wrocławiu za ten sam metraż były ok. 2 razy wyższe. Takich miast jak Złotoryja jest wiele. Trudno je sklasyfikować. Nie jest duże, ale też nie jest małe. Nie jest turbo zadbane ani nie jest totalną ruiną. Wydaje mi się, że Złotoryja stoi pośrodku. Z początku traktowałem to jak zaletę. Po roku wiem, że ta stagnacja jest nie do wytrzymania. Albo mogłoby to miasto runąć ze skarpy nad Kaczawą albo mogłoby wyrosnąć wysoko ponad Legnicę. Nie robi jednak nic. Stoi w miejscu. Spoglądając dzisiaj na takie „małe” miasta polecam wziąć to mocno pod uwagę rozważając przeprowadzkę. Ja wiem, że źle się żyje w mieście, które straciło nadzieję. W mieście, które chce tylko dożyć. Przeżyć. W mieście, które wegetuje ludzie po czasie też zaczynają wegetować. I albo z niego uciekają, albo stają się tak samo obojętni jak miasto. Mając dzisiejszą wiedzę o tym jak się żyje w Złotoryi nie zdecydowałbym się drugi raz, żeby tam zamieszkać. Bardzo zmęczył mnie marazm tego miasta. Brakowało mi poczucia tożsamości w tym mieście. Historia potoczyła się tak a nie inaczej i teraz to miasto jest w granicach Polski. Jego przeszłość jest niemiecka. Większość mieszkańców jeszcze nie zdołała zapuścić wielopokoleniowych korzeni. Czym jednak jest te niecałe 80 lat w porównaniu z ponad siedmioma wiekami tradycji? Wspomniałem o problemie „dolnośląskim” we wstępie. Uważam, że brak połączenia z dawnymi tradycjami i bazowanie tylko na tym co „tu i teraz” to działanie podobne do sadzenia kwiatów w 5 cm warstwie piasku. Ani się to nie zakorzeni, ani nie przeżyje. Tylko piasek nasiąka i nic. Takie miasta jak Złotoryja ma pod sobą ogromny fundament historii i tradycji. Moim zdaniem nie czerpie nic z dawnego dziedzictwa i jest jak ten kwiatek na piasku. Niby ładna, ale ile wody się w nie wleje to i tak efekt będzie marny.

Mieszkanie w Złotoryi

               Plusem są ceny wynajmu. Minusem jest brak ofert. Taki stan rzeczy to domena wszystkich małych miast. Inwestycje mieszkaniowe powstają w tempie raz na milion lat. Kawalerka w małym mieście? Dla kogo? Z tym problemem zmierzy się każdy kto zamarzy o mieszkaniu w Złotoryi (i setkach podobnym miast). W moim nieszczęściu miałem szczęście. W momencie, kiedy szukałem mieszkania pojawiła się oferta, która wyglądała niczym dar z nieba. Mieszkanie w budynku 2019 roku, jakieś 40 m2, jasne ściany, trochę mebli. Cena? W ofercie 1300 zł miesięcznie. Kiedy doliczyłem wszystkie opłaty wyszło 1 649,12 zł. Spoko? Dla mnie spoko. Kwestia możliwości finansowych jest bardzo indywidualna. Zresztą jaki miałem wybór? Ogłoszeń z mieszkaniami do wynajmu było kilka. Poza tym, które mnie zainteresowało były to raczej duże mieszkania. Pół biedy, jeśli w bloku z lat 60-tych XX w. Były też ogłoszenia o „lokalach” ogrzewanych przy pomocy pieca kaflowego. Już na zdjęciach takie mieszkania wyglądały tak, że nikt bez noża na gardle nie chciałby tam mieszkać. A już na pewno nie za 1500 zł miesięcznie. Wybrałem, więc moim zdaniem najlepszą opcję, czyli kawalerkę w samym centrum w nowym budynku. Do dzisiaj bawi mnie to, że w opisie tego mieszkania jako jeden z głównych atutów wymieniona była winda, która „w złotoryjskich realiach jest ewenementem”. Korzystałem z niej namiętnie. Chociaż mieszkałem na pierwszym piętrze. Na pierwszym piętrze z widokiem na pierwsze i drugie piętro kamienicy oddalonej od moich okien o szerokość ulicy i chodnika. Za daleko, żeby sobie piątkę przybić, ale za blisko, żeby okien nie zasłaniać. Po roku spędzonym w tej kawalerce poznałem dokładnie jej wszystkie mankamenty. Z góry powiem, że obecnie umowę najmu podpisuje się na rok. To trochę jak wyrok. Ja ostatnie tygodnie w tym mieszkaniu czułem się jak na odsiadce. Dlaczego? Wyobraźcie sobie pokój o wielkości 40 m2. Z jednej strony okno i hen daleko po drugiej stronie drzwi wejściowe. Kiedy przyszły sierpniowe upały miałem w mieszkaniu ok. +30 st.C. Trudno znieść to siedząc cały dzień w domu. Okno? Jeszcze gorzej + sąsiedzi za oknem. Inny duży minus tego mieszkania to akustyka. Wielka „hala” otoczona była innymi „wielkimi” halami, bo cały ten budynek to były właśnie takie kawalerki na wynajem. Słuchać było wszystko. Kiedy się tam wprowadziłem wysłałem zdjęcia do znajomej która projektuje mieszkania. Liczyłem na pomoc. Że podpowie mi jak przestawić meble. Jakoś się urządzić po swojemu. Odpisała mi, że to wygląda jak salon fryzjerski i ona takich lokali nie projektuje. Rzeczywiście ktoś wpadł na strasznie dziwny pomysł stworzenia tak dużych mieszkań z tylko jednym oknem. Nawet w środku letniego słonecznego dnia słońce nie dochodziło do drzwi wyjściowych. Jako jedyny plus tego mieszkania muszę wymienić ocieplenie. Ani razu nie uruchomiłem ogrzewania. Kiedy na zewnątrz było -18 st.C u mnie w środku było +19,5 st.C. To duża zaleta. Latem na zewnątrz było +34 st.C w cieniu i w mieszkaniu też +34 st.C. To minus.

Plusy Złotoryi

A jak wygląda codzienność w takim mieście? Do największych plusów zaliczam to, że wszędzie miałem blisko. Zakupy i całą codzienną logistykę załatwić można pieszo. Nawet najbardziej oddalony sklep, czyli Lidl był relatywnie blisko. Tak z 5 minut spaceru. Apteka, piekarnia, warzywniak…no wszystko blisko. Ta bliskość powoduje, że w pewnych miejscach człowiek staje się „bywalcem”. Miałem swój warzywniak, miałem swoją piekarnię i swoją księgarnię. W takich małych społecznościach łatwo można złapać kontakt ze sprzedawcami. Mówię tu o małych sklepach. Kiedy się wyprowadzałem żałowałem, że nie będę widywał uśmiechniętych pań w księgarni. Naprawdę lubiłem tam chodzić po różne rzeczy, bo poza książkami jest tam też dział z zabawkami dla dzieci i artykułami papierniczymi. Mieszkając tam nie poznałem zbyt wielu mieszkańców. Pewnego dnia na Facebooku odezwała się do mnie Basia Zwierzyńska. Poszliśmy dwa razy na przysłowiową pizzę na rynek. Wspaniale się rozmawiało, bo ona jest mocno zaangażowana w sprawy miasta i regionu. Widać, że leży jej to na sercu. Nadajemy na tych samych falach w wielu kwestiach dotyczących pojmowania promocji lokalnych atrakcji i stąd pewnie ta nić porozumienia. Niestety lista plusów jest krótka.

Minusy Złotoryi

Zacznę od tego co spotyka każdego przyjezdnego, czyli sprawa parkowania. Widna w budynku była, ale wyznaczonych miejsc parkingowych zabrakło. Były tuż obok. Na klepisku. Dosłownie na klepisku. Mamy XXI wiek, a za każdym razem wjeżdżając na ten „niby” parking czułem się jakbym wracał do czasów nadania praw miejskich, czyli do 1211 roku. Inne opcje? Są! Przy ulicy. Problem w tym, że wyznaczono jakąś strasznie dziwaczną strefę parkowania płatną od 9 do 17 (poniedziałek-piątek). Dla pracujących spoko opcja. Wracając z pracy mogą stanąć gdziekolwiek. W ciągu dnia był jednak dramat. Na klepisku od samego rana trwała bitwa o miejsca, bo tam parkowanie jest darmowe. 20 metrów dalej trzeba płacić. Efekt tego jest taki, że wszystkie ulice bez strefy wyglądają jak pobojowisko. „Parkować po złotoryjsku” to byle stało. A reszta? Przejazd? Wyjazd? Przejście chodnikiem? A po co…
Niby jest to drobnostka, ale jeśli za każdym razem zaparkowanie samochodu ma być wyzwaniem to na dłuższą metę jest to męczące. Na tym klepisku kilka razy zdarzyło się, że ktoś zablokował wyjazd, bo jak wiadomo na klepiskach żadne zasady nie obowiązują. Ludzie, którzy tego nie wiedzieli próbowali wyjeżdżać z klepiska przez wysoki krawężnik niszcząc sobie auta. Siedząc w domu co rusz słyszałem, jak ktoś szoruje podwoziem po krawężniku. Ot takie to życie z klepiskiem zamiast parkingu.
Kolejny minus to ogólna atmosfera. Najlepiej odda ją dość pokraczne słowo. Zgęziała. Zgęziała atmosfera to taka w której uśmiech zastąpiony jest wyrzutem. Uprzejmość - pretensją. Radość -smutkiem. Zgęziali ludzie chodzą wiecznie wnerwieni na wszystko (może irytuje ich parkowanie?). Widziałem to na twarzach ludzi w sklepach, na ulicy, w knajpach. O właśnie knajpy! Małe miasteczka nie grzeszą dużą ilością restauracji i Złotoryja pod tym względem jest podobna. Jedyne miejsce, które mogę polecić to restauracja w hotelu Gold. Ja wiem, że on z zewnątrz nie zachęca. Jedzenie jednak nadrabia za wszystko. 
Wracam do zgęziałych ludzi. Bo z nimi egzystuje się cały czas. I to dołuje. Wierzcie mi lub nie, ale kiedy w miejscu, gdzie teraz mieszkam widzę ludzi na ulicy to część też wykazuje przejawy zgęzienia. Ale spotyka się też ludzi z rozpromienionymi twarzami. To zmienia codzienność.
Inne minusy? To są już didaskalia, bo nie będę się rozpisywał o Biedronce, która zawsze wyglądała jakby tyle wysadzono ją bombą. Nie będę pisał o skrzyżowaniu z zakazem skrętu w lewo na którym, kiedy uruchamiane są światła to korkuje się pół powiatu. Są też w Złotoryi takie „wieczne” dziury na drogach. Ludzie się z nimi oswajają. Wszyscy wiedzą, gdzie są takie wyrwikoła…wszyscy mieszkańcy. Nowi płacą frycowe.
A Inpost po złotoryjsku? Jasne! Jak jest za dużo paczek to łatwiej jest je zawieźć do „punktu” odbioru i wrzucić jak leci. Później postępowa firma wysyła SMS, że paczkę należy odebrać w określonych godzinach. Tych paczek jest dużo, więc pojawia się tam wielu chętnych. Najpierw trzeba podać nr przesyłki. Później trzeba ją w tej stercie znaleźć. Później trzeba podać nr telefonu (kocham cię RODO) głośno na cały sklep i potem trzeba podać kod odbioru. Trwa to wieki i jeśli macie pecha i przed wami jest 10 osób, to odebranie paczki, które powinno zająć 4 sekundy zajmie wam godzinę. Albo lepiej, bo przecież nie każdy zamawia na swój nr telefonu, nie każdy ma kod, a jeszcze paczkę znaleźć… Jeśli wnerwia was awizo na poczcie, to jeszcze nie odbieraliście paczki w punkcie odbioru w Złotoryi. 
Minusów to miasto ma wiele. Nie ma gdzie wyjść, choć wszędzie jest blisko. Nie ma po co wyjść, bo knajpy są trzy i jeśli nie ma w nich zgęziałych ludzi to inni siedzą w swoich grupach i trudno jest wbić tak po prostu, żeby pogadać. Mam wrażenie, że jest to bardzo hermetyczna społeczność. Nie jestem odludkiem, szybko nawiązuję kontakt z ludźmi, ale przez rok w Złotoryi grono znajomych powiększyłem może o 4 osoby.

Za czym tęsknię?

Pisałem już o paniach z księgarni i brakuje mi ich uśmiechu. Brakuje mi też rano pączków do kawy z ul. Basztowej. Brakuje mi też czasami kawy w Hercie za 3,95 zł. Brakuje mi tego wrażenia, że jestem w miejscu przesiąkniętym historią. Wiem, że Złotoryja ma tożsamość, ma potencjał, ale śpi. I nie może się obudzić. Czego mi jeszcze brakuje? A na pewno emocji przy przechodzeniu przez ulicę na przejściu z niedziałającymi światłami. A tego pana, który przy ul. Bohaterów Getta Warszawskiego puszczał w środku lata Kazika na cały regulator. 
Do Złotoryi wrócę. Na chwilę. Na kawę z pączkiem. Na pizzę z Basią. Może to miasto kiedyś się obudzi. Chciałbym, żeby się obudziło, bo nie życzę mu źle. Chciałbym patrzeć, jak błyszczy i się rozwija. To miasto ma do tego predyspozycje i wszystko co potrzebne. Potrzeba mu tylko iskry. Musi się obudzić.

 

Mieszkanie w Złotoryi
Szanuję Twoją prywatność. Korzystam ze statystyk głównie dlatego, że lubię wiedzieć ile osób do mnie zagląda. Szczegóły mojej polityki prywatności znajdziesz na dole strony.
Czytaj więcej
Zapisz się na mój newsletter!
100% ciekawych treści!
* pola wymagane