Czy twórca ma jeszcze coś wspólnego z twórczością? To pytanie zakołatało mi w głowie po przyjrzeniu się dyskusji o dwójcie polskich blogerów, którzy w dość dziwny sposób „zapożyczali” treści islandzkiej pisarki Aldy Sigmundsdóttir
(złoty medal dla tego kto przeczyta to nazwisko). Odchodząc jednak trochę na bok od sprawy samego plagiatu, bo to rozstrzygnie sąd, warto pochylić się na tematem oryginalności treści, które dzisiaj tworzymy. Sam mam ogromny problem z wyjściem ze schematów. Gdybym jednak miał przedstawić ranking zadawanych mi pytań w sieci to pytanie „gdzie zrobiłeś to zdjęcie?” byłoby w czołówce (inne, które zawsze mnie bawi to „jakim sprzętem robione?”). Zdaję sobie sprawę, że czym innym jest przypisywanie sobie treści czyjegoś autorstwa, a czym innym kopiowanie czy powielanie. Rodzi się jednak ważne pytanie. Po co tworzymy?
Proces
Często kiedy rozmawiam z kimś o moich studiach fotografii w Łodzi nie potrafię powiedzieć czego tak konkretnie się tam nauczyłem. Po latach jednak mogę stwierdzić, że przejście przez te wszystkie pracownie wyczuliło mnie na „proces” tworzenia. Pewne zdjęcia rodzą się w mojej wyobraźni. Inne tematy wynikają z mojego wrodzonego zamiłowania do kolekcjonowania. Co by się jednak nie działo to fotografowanie wiąże się dla mnie z pewnym procesem. Musi pojawić się impuls. Bywa, że jest to inspiracja. Trudno w świecie dzisiejszej fotografii od tego uciec. Sam nie dalej jak miesiąc temu ruszyłem na wrocławski rynek w poszukiwaniu ratusza obijającego się w kałuży. Do tego zdjęcia zainspirował mnie Artur Sobolewski, fotograf z Wrocławia. Z jego pracy zaczerpnąłem jednak tylko metodę. Treść stworzyłem sam. Myślę, że wielokrotnie w moich zdjęcia odwołuję się do prac, które widziałem. Nudzą mnie jednak powielane kadry i schematy. Są oczywiście takie miejsca jak Droga Trolli w Norwegii, które z pewnych naturalnych czynników wykonywane są niemal identycznie. Głównie dlatego, że betonowy taras ma swoje ograniczenia. Nie uważam jednak, żeby inspirowanie się czyjąś pracą, stylem czy metodą było czymś złym. Znamy to przecież z historii sztuki. Tak działa świat.
Po co tworzymy?
Najważniejszym pytaniem w procesie tworzenia jest pytanie o jego sens. Co mnie pcha do fotografii, pisania, filmowania? Sława, pieniądze czy uznanie? Nie bójmy się odpowiedzi. Wielu powie „fotografia to moja pasja”. Kryje się za tym jednak pewna tęsknota. Pod tą „pasją” skrywa się chęć uczynienia z niej pracy, czerpania zysków i możliwość życia z fotografii. Znam tylko kilku fotografów, którzy nie mają w sobie takiego dążenia i wynika to głównie z tego, że praca którą wykonują daje im satysfakcję i ponad przeciętne wynagrodzenie. Boimy się zatem przyznać do faktu, że bardzo często tworzymy, żeby zarobić. Bardzo często jednak jest to niemożliwe. Powodem tego jest przesycenie rynku. Zalany milionami zdjęć w „bankach zdjęć” nie pozwala komuś na początku drogi wypłynąć na szerokie wody. Pojawia się więc frustracja. Zaczyna się droga na skróty. Pierwszym jej symptomem jest brak oryginalności. On jak dla mnie całkowicie zaprzecza idei tworzenia. To już równia pochyła w kierunku plagiatu, kopiowania czy nawet „małpowania” czyjejś twórczości.
Oryginalność
W czym wyraża się oryginalność? Dla mnie jest to chęć zaskoczenia widza czymś czego jeszcze nie widział. No dobrze. Po co więc byłem na Lofotach, w Dolomitach czy na Majorce? Byłem tam szukając swojego spojrzenia na te miejsca. Dojeżdżając na niektóre plaże na Lofotach wręcz uciekałem od tłumu fotografów, którzy do znudzenia powielają jeden kadr. Fotografując tam z Łukaszem Kuczkowskim
szukaliśmy „czegoś” nowego. Pewnie dlatego moje ulubione zdjęcia z Lofotów to te z plaży w Unstad, gdzie nie dociera tłum fotografów. Problem powielania kadrów poruszał też kilka miesięcy temu niemiecki fotograf Kilian Schönberger. Wyrażał ogromne zdziwienie tym, że ludzie nie czerpią przyjemności z odkrywania i szukania nowych miejsc, a są jedynie zainteresowani gotowcem. Pójdę, zrobię zdjęcie, wrzucę do sieci i zapomnę. A gdzie romantyzm szukania? Gdzie górskie wędrówki czy długie spacery po plaży? Powielanie czyjejś twórczości kończy się zniechęceniem i frustracją. Potrzeba oryginalności zaciera się całkowicie i w tym momencie. Jest to najprostsza droga do porzucenia fotografii. Obserwuję to zjawisko od niemal 15 lat. Im więcej ktoś tworzy własnych treści, pokazuje coś odkrywczego, rozwija się, tym dłużej zajmuje się fotografią. Kiedy jednak widzę, że ktoś zaczyna przygodę od zdjęć z Łapszanki, później idzie w stronę zdjęć z kobietą w kapeluszu trzymaną za rękę to wiem, że jego/jej zapał nie potrwa zbyt długo. To przykre, bo przez to świat fotografii ubożeje. W ostatnich latach widać to bardzo wyraźnie.
Cierpliwość
Potrzeba stworzenia czegoś nowego i oryginalnego popycha twórcę do działań, które go rozwijają. Bardzo często wymagają one czasu. Dzisiejszy świat nie lubi czekać. Dzisiaj wszystko musi być niemalże „live”. Zdjęcie, które leży w telefonie od 2 dni to już zamierzchła historia. Pomijając, więc prace reporterskie dochodzimy do momentu kiedy dróg na skróty pojawia się nam coraz więcej. Internet zalewają „blogerzy”, którzy opisują świat zza biurka. Instagram zalewają po hasztagami niemal identyczne zdjęcia. Kto chciałby w Wenecji odejść od Placu Świętego Marka i poszukać czegoś innego? Na to potrzeba czasu. Na to potrzeba świadomości, której wielu dzisiejszym pseudo twórcom brakuje. Czas to pieniądz. Ta kultura natychmiastowości i jednorazowości sprawia, że zamiast rozmawiać przepisujemy, zamiast szukać kopiujemy i co za tym idzie zamiast tworzyć udajemy. Udajemy czyjąś sztukę i tak naprawdę nie pokazujemy swojej wrażliwości, swoich umiejętności i możliwości. Bo brakuje nam na to czasu.
Warto czekać
Przeglądając swoje archiwum odnajduję tematy, które dojrzewają latami zanim je pokażę. Mam również tendencję do szybkiego dzielenia się efektami mojej pracy. Wynika to jednak z wielu różnych czynników. Mam też sporo zdjęć, których jeszcze nie pokazałem. Mam takie katalogi, które czekają na kontynuację. Mam takie zdjęcia, które wydaje mi się, że mógłbym zrobić lepiej. Na początku mojej drogi zawodowej wydawało mi się, że jestem gotowy do wydania albumu o Polsce. Dzisiaj po 15 latach pracy wiem, że dopiero teraz moje zbiory zdjęć powoli dają mi możliwość wydawania książek. 15 lat! Kilkanaście par startych butów, kilka aparatów i setki tysięcy kilometrów w podróży. Z uśmiechem przyjmuję więc informacje o tym, że ktoś publikuje książkę o obcym kraju w którym „mieszkał jakiś czas”. Sam mieszkałem w Niemczech niemal 5 lat i nawet przez głowę by mi nie przeszło, żeby podejmować się pisania książki o miejscowości w której mieszkałem, a co dopiero o całym regionie czy kraju. Zdaje sobie sprawę ile pracy by mnie to kosztowało. Może gdybym chciał zrobić kompilację prac innych autorów i przetłumaczyć ich myśli na polski to potrzebowałbym mniej czasu. Ile miałoby to wspólnego z twórczością? Tyle co nic i to mnie bardzo smuci. Smuci mnie fakt, że pracuję nad czymś latami i przepadam w wyścigu, gdzie książki się „pisze”, a nie „tworzy”.
Szanuję Twoją prywatność. Korzystam ze statystyk głównie dlatego, że lubię wiedzieć ile osób do mnie zagląda. Szczegóły mojej polityki prywatności znajdziesz na dole strony.