Wskazówki zegara zbyt mocno zbliżyły się do 17.00. Planowałem o tej porze mijać już Suwałki, a dopiero co opuszczałem Sokółkę. Co prawda czekał mnie niezwykle ciekawy przejazd przez Dąbrowę Białostocką i Lipska do Augustowa, ale było mi głupio – nie lubię się spóźniać. Po drodze z łakomstwem dzieciaka przed szafką ze słodyczami patrzyłem na przydrożne krajobrazy. Droga z Sokółki do Lipska to moim zdaniem jeden z ciekawszych odcinków na Podlasiu.
Lipsk jak zwykle cieszy i lekko przeraża nagle wyrastającymi z ziemi blokami rodem z Ursynowa czy Nowej Huty. Potem dusza oczyszcza się pokonując bardzo długi, prosty i spokojny odcinek przez las do Augustowa. Tam zaczyna się eldorado, chociaż wybudowana obwodnica sprawiła, że było tu względnie spokojnie. Suwałki zjawiły się jak zwykle nagle i znikąd. Później jeszcze kilka prostych, kilka zakrętów i za Rutką Tartak skręciłem w szutrową drogę. Lekki podjazd, drewniany płot i nagle oniemiałem…
Raj to czy ja śnię? Miejsce jak z bajki. Szybko zgasiłem silnik i nagle okoliczne łąki niczym orkiestra huknęły dla mnie koncertem cykad, komarów, much i wszelkiego latającego stworzenia. Najpierw podeszła do mnie Heksal, przemiła psina. Tuż za nią w drzwiach pojawił się Paweł. Tak rozpoczęła się moja przygoda na Cisowym Wzgórzu, na przepięknym, suwalskim końcu świata.
Miało być o okładce. Do rzeczy…
Zaraz po przyjeździe i pysznej kolacji skorzystałem z ostatnich promieni słońca, żeby wszystko zobaczyć. Pracowało się na ciężko – dwie gaduły i kilka tomów opowieści następujących jedna po drugiej. Naprawdę musiałem się pilnować, żeby wyjechać stamtąd chociaż z jednym zdjęciem. Obejrzałem więc wszystko bardzo dokładnie. Wieczorem w notesie rozpisałem co i kiedy chcę sfotografować. Miałem ten luksus, że Paweł specjalnie na mój przyjazd zarezerwował całe siedlisko dla mnie! Wyprzedzając fakty to spałem właśnie w tym domu z okładki.
Niebo do wynajęcia
Spędziłem na Cisowym Wzgórzu wspaniałe 4 dni. Pogoda? Marzenie. Bez bajerowania. Nie pamiętam kiedy tak „warun” fotograficzny mi przypasował. Chmury, światło, kolory zieleni i wyjątkowa przejrzystość powietrza – jak na czerwiec było momentami chłodno. Poranki i wieczory spędzałem fotografując siedlisko, a w ciągu dnia włóczyliśmy się z Pawłem po okolicy. Zjeździliśmy masę przepięknych dróg, poznałem zupełnie inną Suwalszczyznę. Moja lista zdjęć powoli się kurczyła i kiedy skreśliłem ostatni punkt mogłem ruszyć w dalszą drogę.
Wróciłem do domu. Przygotowałem materiały do książki i pojawił się temat okładki. Zacząłem szukać. Ileż godzin prześlęczałem przy komputerze, aż tu nagle w oczy wpadło mi jedno zdjęcie. Jedna klatka pomiędzy dwoma wnętrzami. To oto właśnie zdjęcie…
Spojrzałem na dzień i godzinę – niemal samo południe. Próbowałem sobie coś skojarzyć – kiedy je zrobiłem, jak to zauważyłem – pustka. Jakkolwiek śmiesznie to brzmi – nie pamiętam, ale dalsze zdjęcia tego dnia pokazują, że jeździłem samochodem, więc w stanie wskazującym być nie mogłem…
Tajemnica okładki
Jeden kadr. Z tego co widzę w ustawieniach, to użyłem statywu. Musiało mnie to poruszyć, ale jak się tam znalazłem…Kiedy teraz patrzę na to zdjęcie, wiem że nie chciałbym innego na okładce. Bardzo długo myślałem o zdjęciu, które zrobiłem w 2011 roku – niestety tamten dom zburzono. Trzymając książkę w ręce jestem przekonany, że tak miało być – Cisowe Wzgórze musiało znaleźć się na mojej drodze i musiało znaleźć się w książce.
Mam w swoich zbiorach wiele „wyczekanych” zdjęć. Zdjęć na które godzinami, dniami, latami czekałem. To przyszło do mnie samo. Jeden kadr w którym nic bym nie zmienił. Zagrało w tej scenie jak dla mnie wszystko. Światło, cień, błękit i zieleń. Tak miało być!
Więcej o „Sielskiej Polsce” 😉
Kupić można TUTAJ 😉