Igła w stogu siana
Nim ruszyliśmy na plener zacząłem przekopywać internet. Niestety trafiałem ciągle na te same kadry, a wręcz odniosłem wrażenie jakby punktem honoru było ujęcie z Tatrami w tle. Mnie jednak interesowały malownicze pola, wsie i obrazy sielskiej polski. Przejeżdżając zauważyłem sporo dróg odbijających w górę i pozostawało je zbadać. Pomocną dłoń podał nam Janusz Wańczyk, który wysłał nas na Piwowarówkę i Obidzę. Reszta leżała po naszej stronie. Czułem pod skórą, że tam jest żyła złota – kopalnia kadrów, tylko trzeba było ją znaleźć.
Prace w terenie
Dotarliśmy do Rytra w burzowe popołudnie. Upał niemiłosiernie lał się z nieba. Na pierwszy strzał poszły miejsca od Janusza, a później poczuliśmy, że trzeba coś szybko wymyślić, bo jest słabo. Z pól zniknęły stogi siana, zieleń już mocno schylała się ku żółci, ale daleko było temu do jesiennych kolorów. Zaczęliśmy więc na ślepo wjeżdżać w każdą z dróg, która nie kończyła się zaraz na wsią. Tym sposobem trafiliśmy na Przełęcz Partyzanta, wcześniej mijając Las Telefonisty. Widok stamtąd był przepiękny. To jedno z takich miejsc w które wiadomo, że będę wracał. Dojazd tam możliwy jest jedynie autem z wyższym zawieszeniem i napędem 4x4. Normalną „osobówką” dojedzie się do końca płyt betonowych i resztę drogi trzeba pokonać pieszo (max.20 minut). Myślę, że właśnie to sprawia, że wiele osób się zniechęca. Te drogi wyglądają źle, niebezpiecznie i na swoim początku wcale nie dają nadziei, że wyżej będzie lepiej. Wiją się między domami i bardzo często urywają nagle bez ostrzeżenia. Czasami jednak trafi się w dziesiątkę i wtedy nagrodą są nieznane kadry. Jasno trzeba też powiedzieć, że te miejscówki mają to do siebie, że często dają 1 czy 2 zdjęcia. Po kolejne trzeba jechać i znowu pokonywać te wredne drogi. Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia jak wyglądają mijanki na tych drogach, bo na całe szczęście nigdy nie spotkało nas auto jadące z góry. Jest wrednie. Uprzedzam.
Powroty
Sierpniowy plener przyniósł sporo kadrów, ale po powrocie do domu czułem niedosyt. Jeszcze kurz z butów nie opadł, a już zaplanowaliśmy powrót na koniec września. Tym razem wróciliśmy bogatsi o letnie doświadczenia i ruszyliśmy w nieznane. Tym sposobem trafiliśmy do Płonącego Lasu. Moim zdaniem miejsca z największym potencjałem fotograficznym w całym rejonie, który widzieliśmy. Zajrzeliśmy oczywiście w dobrze już znane miejsca i ten wrześniowy plener mogę ocenić pozytywniej niż sierpniowy. Oba przyniosły sporo zdjęć, a przed nami otworzyły się nowe miejsca. Tak jest za każdym razem. Już wiem, że wrócimy tam wiosną kiedy świeża zieleń zaleje pola. Przejrzymy nowe kadry i znajdziemy nowe drogi.