Powietrze stało w bezruchu. Na starą kromkę chleba wylałem resztkę dżemu. W tym upale były dwa złe rozwiązania. Przystanek na słońcu bez komarów i gzów lub odpoczynek w cieniu z dziką hordą krwiożerczych owadów. Wybraliśmy to pierwsze rozwiązanie. Wypiłem więc dżem, przegryzłem kromką chleba i po chwili ruszyliśmy w bagno. Nie takie przysłowiowe. Takie najprawdziwsze, miękkie, mokre i klejące bagno. Prowadził nas przewodnik. W ręce miał maczetę i szedł dziarsko przez zarośla na przedzie. Był to rok 1999. Miałem 12 lat i byłem dumnym uczestnikiem OWRP po Podlasiu. To jednak historia nie o tym. To historia o przydrożnym krzyżu, który towarzyszył mi przez 20 lat życia.
Z bagna wyszliśmy w Kopytkowie. Od Dolistowa Starego dzieliło nas jeszcze 9 km. W napotkanym gospodarstwie zmyliśmy z siebie klejący szlam. Pamiętam, że za 50 groszy dostałem kubek zimnego mleka. W mokrych butach, w niemiłosiernym upale bez grama cienia ruszyliśmy szutrową drogą wzdłuż Biebrzy. Co jakiś czas musieliśmy pokonywać gigantyczne kałuże. Buty miałem mokre i nawet ich nie ściągałem. Doszliśmy do Jasionowa Dębowskiego. Kilka domów. Zakręt drogi. Taki mały koniec świata. Jak przez mgłę pamiętam zarys drewnianego krzyża stojącego w polu. Bądź co bądź było to już ponad 21 lat temu, a ja tego dnia prawdopodobnie miałem lekki udar słoneczny (jak i reszta grupy). Obóz szczęśliwie po trzech tygodniach zakończył się w Supraślu, a ja opuściłem Podlasie na 9 lat.
W mojej głowie pozostał obraz Podlasia, którego dzisiaj już nie ma. Przekonałem się o tym boleśnie w 2008 roku kiedy już jako fotograf na etacie wróciłem, żeby uwiecznić piękno tych terenów. Nie zatarła mi się w pamięci trasa, którą jako dwunastolatek przeszedłem. Ponad 300 km podlaskimi bezdrożami. Zacząłem więc wracać do miejsc, które znałem. Tak też trafiłem ponownie do Jasionowa i zobaczyłem stojący w polu krzyż. Podszedłem bliżej. Zobaczyłem strukturę drewna i to, że lekko przechylony niepewnie stoi w ziemi. Pytałem mieszkańców tej wsi skąd on się tam wziął. Usłyszałem kilka sprzecznych historii – o człowieku porażonym piorunem, o ludziach pracujących wśród bagien, którzy zatrzymywali się przy nim na chwilę przed pracą. Dość wiarygodnie brzmiała wersja, że kiedyś obok niego biegła droga. Po wytyczeniu nowej pozostał samotny w polu krzyż i zatarte wspomnienia. W tej historii nie jest to dla mnie najistotniejsze. Ważne, że tam był.
Był. Już go nie ma. Bywałem na przestrzeni ostatnich 5 lat co roku w Jasionowie. Co roku odwiedzałem ten krzyż. Przy nim ożywały wspomnienia pamiętnego roku 1999. Dotarłem tam ponownie w czerwcu 2020 roku i zobaczyłem jak historię pisze się na nowo. Krzyża w polu nie ma. Przy drodze wybudowano nowy. Wzorowano się na tym starym, choć jest to tylko namiastka tej urody, którą miał spróchniały poprzednik w polach. Nowe wyparło stare. Pojawiły się ławeczki, kwiatki. Cywilizacja.
W pierwszym momencie pojawił się we mnie żal. 20 lat historii. Jednak im dłużej o tym myślę, tym bardziej przekonuję się, że nie mam prawa zawłaszczać sobie świata. Ten mój „stary krzyż” był kiedyś nowy. Ten nowy po 20 latach dla kogoś stanie się starym. Wszystko się zmienia. Świat to nie muzeum i choć czasem fajnie byłoby żyć w skansenie to musimy pogodzić się z tym, że to niemożliwe. Tę prawidłowość najwyraźniej widać na wschodzie Polski. Jeździmy tam w poszukiwaniu „starego” i przeżywamy rozczarowanie kiedy strzechę zastępuje blacha, a malwy przed domem kostka brukowa. Warto jednak w tym myśleniu spojrzeć trochę szerzej. Rozmawiałem kiedyś z panem Wiesławem, który przez 40 lat mieszkał w domu krytym strzechą. Ciągłe problemy z przeciekami i utratą ciepła w zimie. Dla niego blacha na dachu to radość, ulga i krok do przodu.
Czego uczy mnie ten krzyż z Jasionowa? Nauka z tej historii jest jedna. Warto być malarzem świata teraźniejszego. Ciągła tęsknota za „starym” może przyćmić obraz nowego. Sam jestem cholernie sentymentalny. Lubię wracać do miejsc, które budzą we mnie pozytywne emocje i wspomnienia. Jednak im jestem starszy tym wyraźniej widzę, że trzeba być otwartym i pogodzonym ze światem w którym żyję tu i teraz. Idealnym podsumowaniem tej historii są także słowa Wiktora Wołkowa. W jednej ze swoich książek pisał, że przegapił moment kiedy na Podlasiu królowały wozy konne i bryczki. Było ich tak wiele, były tak powszechne, że stawały się aż nieciekawe. Po kilkunastu latach okazało się, że ich miejsce zajęły samochody. Zobaczyć dzisiaj wóz konny to wielkie szczęście. Kiedyś codzienność. Warto pamiętać o tym, że dziś to dla jutra jest wczoraj. Im się nie obejrzymy świat, który znamy zmieni się w wielu aspektach. Widzę to na przestrzeni mojego krótkiego, ponad 30-letniego życia. Jest mi żal tego krzyża w Jasionowie. Mam jednak mocne przekonanie, że te kilkanaście zdjęć na których go uwieczniłem przedłużą jego życie, a ja idę dalej i szukam kolejnych ludzi, miejsc i historii, które trzeba ocalić od zapomnienia. Polecam to każdemu!
Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnego wpisu? Zapisz się na mój NEWSLETTER. Regularnie będę informował Cię o nowościach i ciekawostkach z moich podróży!
Szanuję Twoją prywatność. Korzystam ze statystyk głównie dlatego, że lubię wiedzieć ile osób do mnie zagląda. Szczegóły mojej polityki prywatności znajdziesz na dole strony.