Wrzesień 2009 r. był bardzo ciepły. Całą noc jechałem w okowach mgły w Bieszczady. Zmierzałem do krainy, o której wiedziałem tylko tyle, ile przeczytałem w wierszach czy książkach Edwarda Stachury. Dziś, po prawie 13 latach, wracam do tamtych chwil z wielką nostalgią. Były to czasy, kiedy internet miałem tylko w komputerze, jeździłem z atlasem samochodowym na kolanach, a z Krakowa w Bieszczady wiodła kultowa droga nr 4, na której kilometrami można było wlec się za kolumną tirów. Zakochany na zabój w piosenkach Starego Dobrego Małżeństwa, KSU czy Wolnej Grupy Bukowina jechałem, nie bacząc na zmęczenie. W środku nocy wylądowałem na końcu drogi prowadzącej na Przełęcz nad Roztokami. Obudziłem się chwilę przed wschodem słońca, wyszedłem na pobliską łąkę, pełną starych drzew owocowych, i zobaczyłem jeden z najpiękniejszych widoków w życiu. To były moje Bieszczady.
Cieszę się, że na tę pierwszą randkę z tymi górami wybrałem miejsce tak nieoczywiste. Zakochałem się w nich od pierwszego wejrzenia. Pokochałem ich dzikość i łagodność zarazem. Uderzyły mnie przestrzenią, ciszą, świeżością powietrza i poczuciem harmonii. Zjeżdżając do Majdanu, zatrzymałem się na chwilę przy retortach. Poznałem tam drogowca pracującego przy wypale drewna. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że ten zawód odchodzi z zapomnienie i będą to ostatnie zdjęcia smolarza, które zrobię w życiu. Ogólnie mało wtedy wiedziałem, szedłem na żywioł. Chłonąłem te góry jak szalony, jak popadający w nałóg alkoholik. A z każdą kolejną szklaneczką Bieszczadów moje uzależnienie rosło.
Na przestrzeni lat wracałem do Krainy Łagodności wiele razy. Każda pora roku jest tam inna. Wiosną lubię podziwiać bieszczadzkie wschody słońca i bujną zieleń. Lato uwielbiam za długie dni i zapach tysięcy ziół, który unosi się nad łąkami. Jesień to dla mnie idealny czas na wędrówki po połoninach. A zimą byłem tam tylko raz, dopiero na początku 2022 r., i przekonałem się, że to wspaniały czas w cudownym miejscu. Odczarowałem w swojej wyobraźni zimowe Bieszczady, które dotąd wydawały mi się nieciekawe w mroźnej aurze.
Zajrzałem w stare kąty, ale odwiedziłem też sporo nowych miejsc, które wypunktowałem sobie z książki „Zanim wyjedziesz w Bieszczady” autorstwa Macieja Kozłowskiego, Marcina Sceliny i Kazimierza Nóżki. Celowo zrezygnowałem z długich górskich wędrówek na rzecz zwiedzania. Patrzenia, niespieszenia się i rozmawiania. Siadłem do stołu z Moniką i Piotrem w „Chacie nad Wisłokiem”. Odwiedziłem Ewę i Roberta z „Chaty Wędrowca” i zatrzymałem się u Pawła i Ani w „Gęsim Zakręcie”. Stwierdzenie „za widoku”, czyli od wschodu do zachodu słońca, dobrze opisuje czas mojej aktywności. Tak więc „za widoku” oglądałem, ile się da. Moim głównym celem było zrobienie zdjęć i nagranie filmu z zimowej wyprawy w góry. W poszukiwaniu kadrów przemierzyłem wszystkie dobrze mi znane miejsca, a te, które zobaczyłem pierwszy raz, włączyłem szybko do kanonu miejscówek, które będę często odwiedzał.
Dlaczego warto zimą wybrać się w Bieszczady? Banalnie to zabrzmi, ale można tam odpocząć i jest w tym głęboka prawda. Ciemność, która spowija Bieszczady, a zimą jest to już godzina 16.00, stanowi idealne tło do rozmyślania, czytania, rozmawiania czy nicnierobienia. Spędzony tam tydzień w mojej głowie zapisał się jako bardzo spokojny czas. Bodaj najspokojniejszy moment od czasów narodzin syna Jasia, który przyszedł na świat 2 lata temu.
Moje Bieszczady pachną ciszą o każdej porze roku. Doceniam ją we wszystkich zakątkach, w które docieram. Pełnymi garściami czerpię z niej i napycham nią serce po brzegi, żeby zostało na dłużej. Cisza w Bieszczadach uczy mnie słuchać. Pięknym przeżyciem był dla mnie powrót z gór do domu, też w ciszy, bez radia, muzyki, podcastów i innych zagłuszaczy. W uszach przez cały czas miałem szum buków z Mucznego i szmer Sanu w Dwerniku. Cieszę się, że mogę podzielić się z Wami moimi zimowymi Bieszczadami, które zatrzymałem w kadrze… Zapraszam na film!
Szanuję Twoją prywatność. Korzystam ze statystyk głównie dlatego, że lubię wiedzieć ile osób do mnie zagląda. Szczegóły mojej polityki prywatności znajdziesz na dole strony.