Na początku tych rozważań dobrze byłoby określić definicję zawodowego fotografa, a dopiero później szukać odpowiedzi na pytanie jak zostać zawodowym fotografem. Dla mnie moment przejścia od pasji do zawodu nastąpił w momencie kiedy fotografia stała się moim głównym źródłem utrzymania. W skrócie – jem i płacę rachunki sprzedając zdjęcia i usługi fotograficzne. Nie była to jednak droga ani łatwa, ani krótka, a co więcej nawet po 15 latach pracy przyszłość jest bardzo niepewna. Ten zawód wymaga ogromnej elastyczności i sztuki podejmowania ryzyka. Mam nadzieję, że moja historia zainspiruje tych niezdecydowanych i pokaże, że wszystko jest możliwe. Trzeba tylko chcieć i cierpliwie iść do przodu. Zresztą jak zawsze w życiu.
Początki
Pierwszy aparat cyfrowy trafił w moje ręce we wrześniu 2004 roku. Był to kultowy jak na tamte czasy HP945. Jak każdy maturzysta byłem wtedy na rozstaju dróg i szukałem pomysłu na przyszłość. Moją pasją od dziecka były podróże, więc mój wybór padł na geografię na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Z różnych względów od początku zdecydowałem się na studia zaoczne, więc już w czerwcu po maturze poszedłem do pracy. Zostałem dumnym sprzedawcą paneli podłogowych i drzwi. Ta przygoda trwała dokładnie miesiąc, bo już z dniem 1 lipca 2006 roku otworzyłem pierwszą w życiu firmę zajmującą się sprzedażą starych książek na Allegro. Tematem na osobny artykuł jest to jak po niespełna miesiącu trafiłem na pół etatu do jednego z największych wydawnictw katolickich w Polsce, czyli do Edycji Świętego Pawła. Młokos bez doświadczenia zajął stanowisko referenta ds. fotoedycji. Nie ten jednak moment poczytuję jako początek zawodowej drogi w fotografii. Minął bowiem jeszcze rok do momentu kiedy objąłem cały etat, a do zakresu moich obowiązków dołączyła fotografia. To wszystko stało się dosyć opatrznościowo, bo jako fotoedytor musiałem dbać o dobry wybór zdjęć i kiedy dyrektor ciągle odsyłał mnie z kwitkiem w nerwach rzuciłem mu na odchodne, że „nie mogę znaleźć lepszych zdjęć”. On skwitował to „to zrób lepsze”, na co ja odpowiedziałem „proszę bardzo, tylko daj mi sprzęt”. Życzenie spełniło się w grudniu i już w styczniu 2007 roku wyjechałem w pierwszą delegację. Po roku podróżowania po Polsce moje zdjęcia zmonopolizowały kalendarze wydawane przez Edycję, a kiedy z podróży po Polsce przeszedłem na wyjazdy po Europie to nagle zająłem 100% miejsca w kalendarzach. Zdjęcia trafiały także na okładki książek i do ich wnętrz. Obsługiwałem najróżniejsze zlecenia. Do najciekawszych zaliczam fotografie listów św. Jana Pawła II do Wandy Półtawskiej czy fotografie XV wiecznej Biblii, która w odnowionej formie trafiła do druku w 2014 roku.
Czas decyzji
W Edycji Świętego Pawła pracowałem do końca lipca 2014 roku. Odszedłem z pracy z powodu braku porozumienia i pewnie w związku z ogólnym zmęczeniem „materiału”. Przepracowałem w Edycji dokładnie 8 lat. Odejście było trudną decyzją i dopiero dzisiaj po 6 lat mogę ocenić, że był to choć pozornie krok wstecz to po czasie przesunął mnie kilka kroków do przodu. Pewne rzeczy działy się bowiem równolegle. Od jesieni 2010 roku rozpocząłem współpracę z miesięcznikiem Poznaj Świat. Od 2005 roku prowadzę własną stronę internetową. W 2013 roku założyłem blog na platformie Onetu, który wywindował moją oglądalność w kosmos, bo osiągnąłem wtedy zawrotną liczbę miliona odwiedzających w ciągu roku. Kiedy przyszedł czas decyzji wiedziałem, że rezygnuję z poczucia bezpieczeństwa, stabilnej płacy, a co najważniejsze odcinam się całkowicie od sprzętu fotograficznego. Nigdy nie ma jednak dobrego momentu na takie decyzje. W lipcu 2014 roku byłem na rozdrożu. Tyle co obroniłem dyplom magistra sztuki na kierunku fotografia w WSSiP w Łodzi. Świat stał przede mną otworem i tylko od mojej decyzji zależało co stanie się dalej. Czułem, że pozostanie na etacie to droga do marazmu i stagnacji. Brak rozwoju i ciągła zależność. Wybrałem inaczej. Co ciekawe z pracy ani się nie zwolniłem, ani mnie nie zwolniono. Po prostu skończyła się moja umowa o pracę i nie podpisałem kolejnej. Czuję, że Bóg wtedy dał mi znak i z perspektywy czasu wiem, że dobrze go odczytałem. Nadszedł jednak dzień 1 sierpnia 2014 roku, a ja „goły i wesoły” próbowałem odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Droga do marzeń
Odchodząc z etatu nie miałem określonego planu co dalej. Dokładnie 1 września 2014 roku zamieszkałem w bawarskiej miejscowości Kirchem bei Munchen. Znajomość języka na poziomie „nicht szisen” i „ich bin Mikołaj”. Maturę co prawda pisałem z języka niemieckiego, ale cała wiedza uleciała mi z głowy przez ponad 10 lat. Zacząłem więc od zera. Pierwszą pracę podjąłem już po tygodniu kiedy załatwiłem wszystkie formalności i zostałem...pracownikiem McDonalda, który miałem blisko domu. Miał to być krótki epizod, a potrwał prawie 9 miesięcy. Po drodze napotkani Polacy namówili mnie na szybką kasę przy wykładaniu towaru w Rossmannie i tak mijały kolejne miesiące kiedy wyłącznie pracowałem i prawie wcale nie fotografowałem. Co ciekawe niemieckie zarobki i fakt, że w McDonaldzie pracowałem głównie na nocnej zmianie szybko pozwoliły mi zainwestować w pierwszy sprzęt fotograficzny. Już w grudniu 2014 roku miałem podstawowy sprzęt do tego, żeby zacząć fotografować na takim poziomie technicznym jak dawniej. W czerwcu 2015 roku rozpocząłem półroczną przygodę z pracą na lotnisku w Monachium. Do moich obowiązków w największym skrócie należało przerzucanie walizek w lukach bagażowych i odprawa samolotów. Bóg cały czas dawał mi znaki, że chyba coś nie tak. Pod koniec września potknąłem się w pracy i boleśnie zerwałem ścięgna. Zakwalifikowano to jako wypadek w pracy, więc w wybornym humorze z bolącą nogą przesiedziałem 3 tygodnie w domu inkasując każdego dnia prawie 150 euro. Wypadki chodzą po ludziach, ale pierwszego dnia po powrocie do pracy uległem kolejnemu wypadkowi i tym razem nie było w nim ani 1% mojej winy, bo byłem uczestnikiem kraksy dwóch pojazdów lotniskowych, ale zajmowałem siedzenie pasażera i nie miałem wpływu na to co się stało. Wybity bark i kolejne zwolnienie lekarskie dały mi do myślenia. Zbliżał się czas najodważniejszej decyzji w moim życiu. Postanowiłem porzucić pracę na etacie, sprzedać mieszkanie w Polsce i otworzyć własną firmę w Niemczech w 100% poświęcając się fotografii. W tym planie potrzebowałem jednego – kupić sobie czas. Dzisiaj po 4 latach od tamtej decyzji wiem, że inwestycja się zwróciła i od tego roku zaczyna przynosić same zyski. W czasie kiedy ją podejmowałem nie było jednak zbyt kolorowo. Nie mieszkałem już na bawarskiej wiosce tylko 7 km od centrum miasta w miasteczku Unterhaching. Wynajem mieszkania pochłaniał prawie 1000 euro miesięcznie, a i moje życie przez te dwa lata zaczęło tam wyglądać inaczej niż na początku. Nie robiłem zakupów w dyskontach, wychodziłem na piwo ze znajomymi, kupiłem samochód (a to generuje zawsze sporo opłat) i coraz częściej wyjeżdżałem na zdjęcia. Wiedziałem, że mam rok, żeby się ogarnąć. Tyle czasu sobie dałem i przyjąłem, że jeśli przez ten rok nic nie zarobię to wracam do smażenia kotletów albo do rzucania walizkami.
Głęboka woda
Przyszedł styczeń 2016 roku, a ja z każdym dniem czułem, że tonę. Wszystkie moje pomysły paliły na panewce. Nic się nie działało. Wykonałem dziesiątki telefonów, wysłałem setki emaili i nie załatwiłem kompletnie nic. W marcu wyleciałem na Lofoty na zdjęcia i już tam wśród szumu oceanu wyczułem, że albo coś się szybko wydarzy albo nie wytrzymam tej niepewności. Minęło dosłownie kilka dni kiedy odezwała się do mnie Agata, którą poznałem wiele lat wcześniej w Onecie. Już tam nie pracowała, ale zapamiętała mnie i chciała podać kontakt do mnie swojej koleżance, która szukała kogoś do nowego projektu w Polsce. Rzuciła mi tylko w locie, że chodzi o Mazdę i jakieś trasy samochodowe. Chodziło o SlowRoad! To było koło ratunkowe wysłane z nieba. Rozwiązanie moich bolączek i potwierdzenie, że dobrze robię. Był jednak marzec, projekt miał wystartować w sierpniu. Wykorzystując wcześniejsze doświadczenia i biegłą znajomość niemieckiego postanowiłem podreperować budżet i pójść na te trzy wolne miesiące do pracy. Wysłałem CV na pierwsze ogłoszenie które znalazłem. Poszukiwano pracownika do fabryki kauczuku kilka kilometrów od mojego domu. Niestety pani w agencji pracy nie podzielała mojego entuzjazmu i wysłała mnie do innej pracy. Tak zostałem sprzedawcą drzewek ogrodowych nie mając o tym bladego pojęcia. Na pytania klientów odpowiadałem zazwyczaj twierdząco: to drzewko można zostawić zimą na dworze? Tak, oczywiście! Pewność w oczach i tupet jak taran. To była moja dewiza. Niestety za dobrze mi szło i sprzedałem 80% sezonowego asortymentu i po miesiącu przeniesiono mnie do pracy w kuchni...tak – zostałem kucharzem i już po 3 tygodniach szkolenia obsługiwałem całą kuchnię zupełnie sam od 14.00 do 18.00. Witam w Niemczech! Oczywiście o gotowaniu nie miałem zielonego pojęcia, więc było naprawdę zabawnie. Na całe szczęście ta farsa z końcem lipca się zakończyła, a ja zająłem się projektem Slow Road. To była trampolina dzięki której podskoczyłem dużo wyżej i przeskoczyłem na kolejny poziom rozwoju. Stałem się w 100% samodzielny i nie byłem już uzależniony od etatu.
Całe życie jestem Dyzmą
Co było dalej? Wiele pięknych zbiegów okoliczności, choć ja nazywam je Opatrznością. Wiele razy w życiu zdarzało mi się znajdować w dobrym miejscu i w dobrym czasie. Wykorzystując dawne kontakty próbowałem działać na różnych frontach. Rozwijałem działalność i w Polsce i w Niemczech. Po pewnym czasie okazało się, że w Bawarii jedynie pomieszkuję, a większa część mojej działalności odbywa się w Polsce. To był sygnał do zmian. Po drodze udało mi się odnieść kilka sukcesów. Przyjęto mnie bezpośrednio do najstarszej i największej agencji fotograficznej w Niemczech. Mauritius Images, bo o nich mowa sprzedaje licencje na moje zdjęcia na całym świecie. Przebiłem się także przez mur i nawiązałem współpracę z kilkoma wydawnictwami, które były zainteresowane materiałami z Polski. Wszystko tak się w moim życiu poskładało, że w czerwcu 2018 roku wróciłem na stałe do kraju. Zakosztowałem życia nad morzem, później chwilę zatrzymałem się w Puszczy Kampinoskiej, żeby ostatecznie osiąść na stałe na Dolnym Śląsku. Paradoksalnie każdy dzień w tej pracy przynosi coś nowego. Trzeba być niezwykle czujnym i otwartym na to co dzieje się dookoła. Zbierać kontakty i szybko wiązać fakty. Nie można też zamykać się na mniejsze lub większe projekty, bo nigdy nie wiadomo czym zaowocują one w przyszłości.
Połączenie pasji
Droga którą przeszedłem to jedno. Drugim aspektem tej całej przygody jest fakt, że w zawodzie fotografa połączyłem wszystkie moje życiowe pasje. Do podróżowania, do pisania, do fotografowania i poznawania świata. Jestem przekonany, że gdybym dzieciństwa i młodości nie spędził na turystycznych szlakach to nie byłbym w miejscu w którym znajduję się dzisiaj. Jako humanista również bardzo dobrze czuję się w świecie tekstów. Nie prowadziłbym projektu SlowRoad gdybym wyłącznie robił zdjęcia. Nie wydałbym trzech książek gdybym tylko podróżował po Polsce. U mnie wiele tych rzeczy idzie w parze i uzupełnia się na każdym kroku. To bardzo ważne i myślę, że tak samo tyczy się fotografa modowego, ślubnego czy reklamowego. Trzeba być pasjonatem dziedzin około fotograficznych, żeby odnosić sukcesy na danym polu. Wynika z tego również taka prawda życiowa, że im więcej pasji łączymy w pracy tym więcej radości nam ona daje. Nie można bowiem satysfakcji z pracy przeliczać wyłącznie na pieniądze. Na dłuższą metę chodzi o coś więcej i to właśnie w zawodzie fotografa cenię najbardziej.
Jak zostać zawodowym fotografem
Uważam, że dobrze jest na początku drogi określić sobie pola działania. To mówię z doświadczenia, bo sam na początku skakałem od tematu do tematu i sporo czasu zmarnowałem. Dzisiaj działam tylko na kilku polach – sprzedaję licencję na zdjęcia (sam i za pośrednictwem agencji), sprzedaż wydruków zdjęć (za pośrednictwem agencji), fotografuję wnętrza i sprzedaję zdjęcia do kalendarzy (głównie pejzaże). Równie istotną sprawą jest dla mnie pisanie tekstów, które łączę z fotografowaniem. Stale współpracuję z polskimi czasopismami i piszę dla nich artykuły o tematyce krajoznawczej i fotograficznej. Od 2 lat znaczącym filarem dla mnie jest także pisanie i wydawanie autorskich książek. Na tym polu póki co staram się obecnie najbardziej rozwijać, bo w nim widzę najlepsze miejsce dla siebie. Wydawanie książek pozwala mi w pełni wykorzystywać moje umiejętności i daje mi niezwykłą satysfakcję. Po mojej historii doskonale widać, że odpowiedź na pytanie jak zostać zawodowym fotografem nie jest ani prosta ani jednoznaczna. Jest to jednak wspaniały zawód i cieszę się, że udało mi się po tych wszystkich perypetiach życiowych dojść do miejsca w którym jestem dzisiaj. Jak zostać zawodowym fotografem? Trzeba mieć światłoczułą duszę, nie patrzeć jedynie na zyski i przy każdym zdjęciu dawać z siebie wszystko na 100%!
Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnego wpisu? Zapisz się na mój NEWSLETTER. Regularnie będę informował Cię o nowościach i ciekawostkach z moich podróży!
Szanuję Twoją prywatność. Korzystam ze statystyk głównie dlatego, że lubię wiedzieć ile osób do mnie zagląda. Szczegóły mojej polityki prywatności znajdziesz na dole strony.