Dolomity w kwietniu
Blacha to w żargonie fotograficznym określenie błękitnego nieba bez chmur. Kiedy dość zatłoczonymi autostradami przedzieraliśmy się do Włoch, właśnie taką „blachę” zapowiadały prognozy na cały nasz wyjazd. To chyba najgorsza z możliwych opcji na plener fotograficzny w górach. Przeczuwałem jednak, że Dolomity kolejny raz okażą się nieobliczalne i już pierwszego poranka pokazały się w przepięknej odsłonie. Nasz kwietniowy wyjazd był ostatnim momentem przed końcem zimowego sezonu na złapanie w kadrze resztek śniegu. Nie było go w tym rok zbyt wiele, także doliny przywitały nas kwitnącymi jabłoniami i winogronami, a jedynie powyżej 2000 m n.p.m. przypominaliśmy sobie ponownie o zimie i śniegu. Wyglądało to dosyć dziwnie – puste koryta szerokich potoków, a Lago di Carezza bardziej przypominało kałużę niż majestatyczne jezioro.
Największy problem o tej porze roku, na końcówce sezonu stanowią noclegi. Kolejki górskie wraz ze schroniskami Włosi zamykają sukcesywnie od połowy marca, a my podróżowaliśmy po Dolomitach tydzień przed Wielkanocą i kończąc w niedzielę plener, pracę zakończyło z nami wiele górskich kolejek. Nie jest tak, że noclegów nie ma – trzeba po prostu pokonywać większe odległości, żeby je znaleźć. Dla nas pierwszej nocy było to kłopotliwe i zaplanowaliśmy noc w samochodzie. Specjalnie wypożyczyliśmy kombi i gdyby nie upierdliwy właściciel zamkniętego hotelu (zapewne on zgłosił, że śpimy na parkingu) to spędzilibyśmy spokojnie noc na Passo Giau. Kiedy już ogarnęliśmy się po zachodzie słońca i wygodnie rozłożeni szliśmy spać, przyjechała policja i dość delikatnie zasugerowali, że nie powinniśmy w tym miejscu nocować. Była 22.00 więc branie hotelu nie miało sensu, przy pobudce o 5.30, więc zaparkowaliśmy przy dworcu w Cortinie i spokojnie dospaliśmy do brzasku. W kolejnych dniach korzystaliśmy z booking.com rezerwując pokój na chwilę przed przybyciem. Rozrzut cen był ogromny – od 30 do 700 euro za noc ;-) Po sezonie działają jedynie ci tani i drodzy. Za 30-35 eu przenocować można w miarę dobrych warunkach. Najważniejsze, że było ciepło ;-) W bagażniku mieliśmy namiot i sprzęt do biwakowania w zimowych warunkach, ale po całym dniu plenerowania naprawdę nie był to klimat do spędzania nocy pod chmurką.
Problemem były też restauracje, a raczej ich brak. Udało się nam zjeść średnio smaczną pizzę i jakiś makaron, ale uratowała nas kuchenka i zapasy zabrane z Monachium, bo niektóre z przełęczy wyglądały jakby po prostu wymarły. Odbyliśmy dość klasyczną podróż jak na 3 dniowy plener. Obowiązkowo Passo Giau, później wjechaliśmy kolejką na Punta Rocca i przejechaliśmy dookoła masywu Sella przez Passo Pordoi, Passo Sella, Passo Gardena do Arabby gdzie udało się nam przenocować. Opuszczając znane rejony udaliśmy się na południowy skaj Dolomitów, czyli na Passo Rolle. Tam sforsowaliśmy pieszo drogę do Baita Segantini, idąc po prostu stokiem narciarskim do góry. Zachód słońca pod ścianami Pale di San Martino to wisienka na naszym plenerowym torcie. Dłuuugggoooo czekaliśmy na zachód słońca obserwując nieziemsko piękne widoki dookoła.
Kończąc podróż wybraliśmy bardziej okrężną drogę i przez mało uczęszczane trasy przebijaliśmy się do autostrady. Dla samej przyjemności z jazdy warto wybrać taką trasę! Wracając do Monachium mogliśmy obserwować jak wiosna wspina się pod górę. Jechaliśmy przez przełęcz Brenner aż z okolic Bolzano, więc dosłownie na naszych oczach zieleń szła powoli ku alpejskim szczytom.
Kiedy usiadłem przed komputerem do zdjęć od razu wiedziałem gdzie znajdę te najciekawsze. Nerwowo przewijałem kolejne kadry w poszukiwaniu tych, które namalowały się we mnie. To były bardzo udane 3 dni podróży, przygody i pleneru. Od skrajnego zimna na 3265 m n.p.m do przyjemnego ciepła w samej koszuli na Passo Rolle. Warto odwiedzić Dolomity o tej porze roku. Panuje tam niezwykła cisza. Na drogach jest pusto i spokojnie. Można po prostu niezwykle odpocząć!