Pytanie o to dlaczego fotografuję Canonem należy do jednych z najczęściej zadawanych. Owa ciekawość rozmówców sugeruje mi, że za moim wyborem powinny przemawiać jakieś konkretne argumenty. Muszę jednak przyznać, że w momencie kiedy kupowałem pierwszą pełnoklatkową lustrzankę Canon miał u mnie czystą kartę. W związku z tym trafniejszym pytaniem zdaje się być to dlaczego przez ponad 15 lat jestem wierny marce Canon. Czy z perspektywy lat uważam, że mogłem postąpić inaczej? Pewnie tak. W 2005 r. na rynku trwała już odwieczna konkurencja Canona z Nikonem. Dlaczego fotografuję Canonem? Posłuchajcie…
Reklama szeptana
Zaczynałem od zera. Jak każdy. Moja pierwsza cyfrówka to HP945. Tuż po niej był pierwszy Canon 350D. W momencie kiedy wydawnictwo w którym pracowałem zaproponowało zakup sprzętu fotograficznego znałem tylko jednego fotografa krajobrazu, który fotografował Canonem 5D. Były to czasy bez social mediów, więc sieć kontaktów nie była za duża. Pan Jan Włodarczyk, genialny fotograf krajobrazu, sprzedawał zdjęcia do kalendarzy wydawnictwu, które reprezentowałem jako fotoedytor. Jaką więc decyzję mogłem podjąć na tamtym etapie? To musiał być Canon 5D! Po latach użerania się z kiepskiej jakości skanami slajdów nastała era cyfrowa i z przyjemnością oglądało się te fotografie. Moja pusta torba fotograficzna zapełniła się zestawem podstawowym. Składał się na niego Canon 5D, teleobiektyw EF 70-200 mm F/2.8 L IS USM i szeroki kąt EF 24-105 mm F/4 L IS USM. Kropka. Tylko tyle i aż tyle. W tamtych czasach był to zawrotny wydatek ponad 25 tys. zł. Dla mnie sprzętowo okazało się to dosłownym lotem w kosmos. Można więc śmiało powiedzieć, że kupiłem pierwszego Canona żyjąc w przekonaniu o jego świetnej jakości zdjęć. Po 15 latach wiem jedno – to była dobra decyzja.
Lata doświadczeń
Nastał przełomowy dla mnie rok 2008. Wtedy to na stałe odkleiłem się od biurka i większą część etatu w wydawnictwie zacząłem spędzać na plenerach. Byłem w świetnej sytuacji, bo przez kilka lat opatrzyłem się polskich krajobrazów i teraz wystarczyło ruszyć w teren i je sfotografować. Jak ciężka okazała się to praca to temat na inny artykuł, ale w każdym razie Canon 5D nie odstępował mnie na krok. Po dwóch latach jako fotoedytor kupowałem sporadycznie zdjęcia od innych fotografów, a sam zacząłem publikować ponad 600 zdjęć rocznie w druku. Prawie 80% z tego stanowiły kalendarze. Był to czas kiedy żyłem więcej czasu w podróży niż w domu. Canon 5D nigdy nie miał ze mną łatwo. Początkowo ucząc się jego możliwości wypstrykałem tysiące zdjęć bez sensu. Dopiero później zacząłem oszczędzać migawkę. Lata mijały i w 2010 roku do plecaka trafił kolejny aparat. Tym razem logicznym wyborem był Canon 5D Mark II. W międzyczasie rozbudowałem system obiektywów o EF 17-40 mm F/4 L USM, EF 16-35 mm F/2.8 L USM, EF 180 mm F/3.5 L USM i EF 400 mm F/5.6 L. Skąd dwa ultraszerokiekąty? W pewnym momencie cały plecak ze sprzętem wpadł mi do górskiego potoku. Obiektywy przeżyły i jedynie EF 17-40 „nabrał” wody. Kupiłem w zastępstwie EF 16-35 mm, a później okazało się, że serwis na ulicy Żytniej w Warszawie uratował topielca, a ja zostałem z dwoma szkłami. Po drodze w związku z przeróżnymi zleceniami wzbogaciłem zestaw o EF 50 mm F/1.4 i EF 28 mm F/1.8, ale nie korzystałem z tych szkieł za często, bo poza jasnością nie przemawiała do mniej ich jakość optyczna. Na tak rozbudowanym zestawie sprzętowym pracowałem niestrudzenie do lipca 2014 roku. Po drodze, o czym warto wspomnieć, wykorzystałem ten sprzęt w czasie studiów fotografii w Łodzi. Na początku lipca obroniłem dyplom i zostałem magistrem sztuki, wyjechałem zaraz potem na plener do Norwegii, żeby od 1 sierpnia 2014 roku stać się bezrobotnym. Nie wchodząc w szczegóły, po 8 latach postanowiłem iść swoją własną drogą. Jednego dnia na biurku zostawiłem kluczyki od samochodu i dwa plecaki sprzętu fotograficznego. Dwa podstawowe narzędzia pracy. Zabrałem jednak ze sobą coś najcenniejszego. 8 lat doświadczenia zawodowego, które już wtedy było dużo więcej warte niż samochód dobijający 300 tys km i sprzęt fotograficzny.
Nowe rozdanie
Wychodząc z biura nagle zostałem odcięty od sprzętu. Taki stan trwał od sierpnia do listopada. Mieszkałem już wtedy w Bawarii i po krótkim resecie postanowiłem, że zacznę gromadzić sprzęt fotograficzny i wrócę do zdjęć. Na co padł mój pierwszy wybór? Oczywiście na Canona 5D! To był najlepszy wybór, bo w tamtym czasie na niemieckim eBayu dostępna była ogromna ilość tych aparatów w bardzo korzystnych cenach. Za używany model z wymienionym lustrem i udokumentowanym przebiegiem 30 tys. zdjęć zapłaciłem niespełna 350 euro! Dodatkowo dostałem spory zapas baterii. Z obiektywami miałem większy problem, bo chciałem kupić nowe produkty. Zdecydowałem się na EF 25-105 mm F/4 L IS USM i EF 100-400 mm f/4.5-5.6 L IS USM. Dodatkowo kupiłem bardzo okazyjnie zestaw filtrów LEE. On także od 2012 roku towarzyszył mi nieustannie. Zacząłem gromadzić własny sprzęt fotograficzny co zajęło mi dobre dwa lata aż dojrzałem do wielu decyzji. Dzisiaj mogę powiedzieć, że najczęściej fotografuję przy pomocy obiektów EF 16-35 mm, EF 24-105 mm i EF 100-400 mm. Można zauważyć zmianę z kultowego EF 70-200 mm na dłuższy teleobiektyw. Była to świadoma decyzja, bo zawsze brakowało mi zakresu pomiędzy 200 a 350 mm. Patrząc na zdjęcia z Alp, które wykonałem mieszkając tam przez 5 lat stwierdzam, że ponad 80% zdjęć wyszło właśnie z tego szkła.
Dlaczego fotografuję Canonem?
Nigdy, przez prawie 15 lat zawodowej drogi, ten sprzęt mnie nie zawiódł. Wykończyłem co prawda kilka wężyków spustowych, ale jest to niewspółmierna inwestycja do tego co osiągnąłem dzięki zdjęciom z Canonów. Oczywiście większa ilość zleceń i rozwój działalności zmusiły mnie do przejścia na Canona 5D Mark III i dodatkowo na Canona 6D. Dwa aparaty to świadomy wybór i spore ułatwienie przy fotografowaniu miasteczek – mogę w okamgnieniu przejść z szerokiego kąta na teleobiektyw bez potrzeby przepinania szkieł. Zdjęcia z Canona 5D, które wykonywałem ponad 10 lat w wersji internetowej niczym nie odstają od tych z nowszych modeli. Czy widać różnicę w druku? I tak i nie. Są one dla czytelników moich książek czy odbiorców wystaw niezauważalne. Ja doskonale wiem które zdjęcie pochodzi z której „puszki”. Największe różnice w pracy z tymi modelami widzę w czułości ISO. Paradoksalnie z mojej pierwszej „piątki” najwięcej zdjęć zrobiłem na ISO50. Niestety, co zauważam z bólem, z każdym kolejnym modelem ta najniższa czułość traciła na dynamice. Dzisiaj w 5D Mark III przy pejzażach ze statywu używam głównie ISO100. Przy zdjęciach z ręki bez problemu przesuwam granicę aż do ISO3200 gdzie jakość jest jeszcze akceptowalna. Są to sporadyczne zdjęcia, ale tam gdzie nie mogłem użyć statywu okazywało się to niezwykłą pomocą. Przez cały czas pracy tymi aparatami nie napotkałem na problem z zapisem zdjęć, awarią sprzętu czy innymi niespodziankami, które „popsułyby” mi plener. Chcąc w jakiś sposób odpowiedzieć na pytanie „dlaczego Canon?” mógłbym jednie napisać, że ta marka zapracowała sobie na moją lojalność – głównie jakością i bezawaryjnością sprzętu.
Co dalej?
Świat się zmienia. Coraz większa rzesza fotografów porzuca klasyczne lustrzanki na rzecz bezlusterkowców. Sam rozważałem ten temat. Korespondowałem z Marcinem Dobasem, obejrzałem dziesiątki filmów na Youtube. Na dzień dzisiejszy, czyli sierpień 2020 roku, nie znajduję nadal powodów do rezygnacji ze sprzętu, którym pracuje. Lepsze jest wrogiem dobrego. Nie wiem czy mam w sobie na tyle zacięcia i chęci, żeby uczyć się nowego systemu i poznawać możliwości sprzętu podczas kolejnych zleceń. Mój kalendarz zapełniony jest na tyle szczelnie różnymi projektami, że niestety nie mam czasu, żeby powoli poznawać sprzęt. Aparat to moje narzędzie pracy i lubię wiedzieć na co go stać. Przez lata Canon zapracował sobie na moje zaufanie i myślę, że to właśnie tą walutą przekupił mnie na dobre. Argument wagi sprzętu? W moich obecnych projektach nie ma on znaczenia, bo pracuję w dużej mierze dla firm motoryzacyjnych i większość podróży odbywam samochodem. A w górach? Tam oczywiście targam ze sobą zbędne gramy czy kilogramy, ale na tym etapie ważniejsza jest dla mnie pewność efektu, które osiągnę na zdjęciach niż to czy z lżejszym aparatem dotrę szybciej do celu. Istotną rzeczą jest także sprawa zasilania i patrząc na ewolucję kolejnych Canonów zauważam, że stają się bardzo prądożerne. Im więcej technologii tym częściej trzeba ładować baterie. Z łezką w oku wspominam pierwsze oryginalne akumulatory w Canonie 5D, które ładowałem co 700-800 zdjęć. Te i pewnie jeszcze kilka innych argumentów przeciw sprawiają, że dzielnie trzymam się sprawdzonego sprzętu.
Czy marka ma znaczenie?
To trudne pytanie zostawiłem na koniec. Z mojej perspektywy mogę powiedzieć, że w fotografii zapominam zupełnie o tym co widnieje na przedzie aparatu. Dla mnie liczy się praca ze światłem. Nie ma więc wielkiego znaczenia czy ktoś korzysta ze starego Zenita, telefonu komórkowego czy najnowszego bezlusterkowca. Ważna jest radość, którą daje zapisywanie obrazów. To jest ważne. Czy dla malarza znaczenie ma to od jakiego konia pochodzi włosie w jego pędzlu? Liczy się efekt – fotografia, która jest zapisem chwili. Warto dbać o to, żeby nasze zdjęcia mówiły za nas – o tym co czuliśmy w chwili fotografowania. Reszta to detale i szczególnie na początku drogi w fotografowaniu radziłbym skupiać się na tym co autor chce powiedzieć za pomocą swoich zdjęć niż na tym jakich użyje do tego narzędzi.
Chcesz być na bieżąco i nie przegapić kolejnego wpisu? Zapisz się na mój NEWSLETTER. Regularnie będę informował Cię o nowościach i ciekawostkach z moich podróży!
Szanuję Twoją prywatność. Korzystam ze statystyk głównie dlatego, że lubię wiedzieć ile osób do mnie zagląda. Szczegóły mojej polityki prywatności znajdziesz na dole strony.